piątek, 6 stycznia 2012

Weekend w stylu Hanka

Każdy za pewne kojarzy serial "Californication", którego głównym bohaterem jest podstarzały, wiecznie imprezujący rozwodnik Hank Moody - bożyszcze wielu kobiet i niedościgniony wzór dla każdego faceta. Ja tam osobiście uważam że pod wieloma względami to cienias i spokojnie mógł by się ode mnie wielu rzeczy nauczyć, ale wielu życie by oddało za chociaż jedną noc spędzoną w jego stylu. Podobno w każdym facecie tkwi głęboko uśpiony "kompleks Hanka" i tylko kwestią czasu jest kiedy się ujawni.
Naszego kumpla ów kompleks dopadł jakiś rok przed narodzinami jego synka i miał typowe symptomy dla takich przypadków; w skupieniu i z powagą obejrzał wszystkie sezony "Californication", z szafy wywalił wszystkie ciuchy, prócz czarnych, powyciąganych t-shirtów i przetartych dżinsów, zapuścił włosy, tworząc artystyczny pierdolnik na głowie (to tak jak by przez dobrych kilka dni nie używać grzebienia ani szamponu) a gębę pokrył kilkunastodniowym zarostem. Reasumując miał stajla jak blokowy nurek co to na alpagę zbiera. Stan taki utrzymywał się u niego przez ładnych kilka miesięcy a my mieliśmy z tego niezłą pompę.
Pewnego dnia dostaliśmy informację, że nasz "polisz Hank" organizuje weekend podczas którego ma zamiar przebić swojego mistrza. No i się zaczęło. W piątek wieczorem przybyliśmy ze szczoteczką do zębów i gaciami w reklamówce do naszego wodzireja i rozpoczęliśmy działania mające na celu generalne zalanie pały. Impreza zaczęła się niestety dość niefartownie bo pomijając fakt, iż któremuś z nawalonych gości wpadł koszyczek od kostki do wc i w związku z tym cała zawartość rur postanowiła wybić właśnie w naszej łazience, to jeszcze nasz "polisz Hank" zapomniał nas poinformować, że ma sprawy w sądzie za zakłócanie ciszy z każdym możliwym mieszkańcem bloku i delikatnie mówiąc jesteśmy persona non grata, co wiązało się z tym że w trybie natychmiastowym musieliśmy wypierdalać. Fakt był też taki że impreza na jego kwadracie miała się już ku końcowi, bo zawartość muszli klozetowej waliła jak w murzyńskiej chacie i nie sposób było tego wytrzymać a uwierzcie mi, że znalezienie ochotnika który chciał to posprzątać graniczyło z cudem, tak więc opuściliśmy ten przybytek rozkoszy z nadzieją, że samo się posprząta. Jak się domyślacie, tak się nie stało i po powrocie z imprezy pt. "miasto jest nasze" każdy na wejściu miał ochotę puścić pawia. Ale co to dla wiernych naśladowców Hanka? Otworzyliśmy szeroko wszystkie okna i zasnęliśmy wtuleni w to co każdy miał pod ręką.
Poranek okazał się dużo gorszy niż z reguły bywa w takich przypadkach, bo okazało się że czterech chłopa musi walnąć kackupę i tak jak by zapomnieli o zaistniałym poprzedniego wieczora problemie. Najprostszym  rozwiązaniem okazało się odwiedzenie miejscowego chinczyka, co kebaby sprzedaje, oraz jego malutkiej ubikacji dla gości "restauracji". Jak później się przekonaliśmy, miejsce to było najczęściej odwiedzanym przez nas lokalem w przeciągu trzech dni, nie tylko ze względu na jego walory kulinarne, ale też na fakt iż kibel polisz Hanka Michała odblokowaliśmy dopiero w niedzielę na wieczór. Po napełnieniu ówcześnie opróżnionych żołądków, postanowiliśmy wpaść na najbardziej pojebany pomysł, jaki mógł nam wpaść do skacowanych łepetyn, a mianowicie pojechać do kumpla na działkę, żeby pobiegać i zżyć się z naturą. Podkreślę tylko że był to szary ponury listopad i ciągle padało. Jako zdecydowany przeciwnik "ruchu na kacu" opierdoliłem po drodze butle wina co się przypadkiem w bagażniku znalazła i miałem na wszystko wyjebane. Martwiło mnie tylko że kumple traktowali pomysł bardzo serio i bardzo chcieli żebym i ja potraktował to na serio. Nie zagłębiając się bardziej w szczegóły, wypad zakończył się tym, że ja zamiast biegać, jechałem na damskim rowerze z frędzelkami i piwem w koszyczku, po jakiś kurwa dołach i błotach a moi kompadres radośnie tuptali obok. Mówię wam rewelacja-kurwa polecam.
Po powrocie z radosnych pląsań po lesie okazało się, że gówna w łazience nadal nikt nie posprzątał, no bo i kto kurwa mógł to zrobić, a jebało już w chałupie na prawdę konkretnie. Problem nasilił się w momencie kiedy po trudach biegania i jeżdżenia na damskim rowerku z frędzelkami należało się wykąpać. Niestety w zaistniałej sytuacji odpadała opcja "kibel u chinola", chociaż były i takie pomysły. Po przechyleniu kilku bomb zebraliśmy się jednak w sobie i w trybie expresowym każdy zmył z siebie brud poranka, przechodząc aromatem gówna i dezodorantu użytego w felernej łazience. No i znowu się zaczęło. Wpadli goście, polała się wóda, każdy rzucił wyrafinowany żart na temat unoszących się aromatów, bomba, bomba, walenie w ścianę więc wypierdalamy i... szczerze mówiąc dalej ledwo co pamiętam. Gdzieś we fleszbekach widzę jak jadę w bagażniku samochodu, bo w środku już miejsca nie było, imprezę na pradze, nieznajome twarze, jakiś klub, bełt i śmierdzące mieszkanie kumpla. O poranku było nas czterech i każdy ledwo co pamiętał, a że nie chcieliśmy zmarnować ani chwili z ostatnich godzin niedzieli, postanowiliśmy nie iść spać, tylko do reszty opróżnić barek, w którym znajdowała się już tylko whiskey. Z colą bez gazu a następnie z oranżadą Helena smakowała wybornie. Wszystko ciepłe rzecz jasna.
Kiedy zrobiliśmy już pierwszą butlę powoli zaczęło docierać do nas, że lanie do zlewu w kuchni musi się zakończyć i trzeba coś zrobić z tym zajebanym kiblem. Najprostszym rozwiązaniem było rzecz jasna wezwanie fachowca, co postanowiliśmy uczynić. Niestety panowie po opisie sytuacji nie chcieli zejść poniżej 300 zł, co generalnie nie powinno dziwić. Zawzięliśmy się i postanowiliśmy, że nie zapłacimy tylko zrobimy to sami. W związku z tym iż miały już miejsce wcześniejsze próby przepchnięcia fekaliów, przepraszam gówna, postanowiliśmy wybrać się do specjalistycznego sklepu aby zakupić odpowiedni sprzęt do tej operacji. Problem polegał na tym że byliśmy nawaleni jak szpadle i sporym problemem było dla nas wstanie, a co dopiero powiedzieć przejażdżka do sklepu. W tym momencie pojawił się nasz anioł stróż, wybawiciel, moja obecna żona. Oczywiście nie mogło na wejściu zabraknąć pytania "co tu zdechło?", ale mimo wszystko nie wiecie jak się ucieszyliśmy że odwiedziła nas trzeźwa kobieta i w dodatku z samochodem. Po opowiedzeniu gromadnie naszej poruszającej historii Ola zgodziła się zawieść czterech, śmierdzących bejem, nawalonych gości do centrum handlowego i nie wstydziła się z nimi poruszać-fakt 10 metrów za nami, ale mimo wszystko, cud kobieta. W jednym z marketów budowlanych kumpel przypomniał sobie że u niego w domu od pół roku rezerwuar przecieka i może skorzysta z sytuacji i nabędzie nowy. Domyślacie się jak wygląda pijany, śmierdzący oparami kibla gość, próbujący wymówić słowo "REZERWUAR" do faceta z obsługi? Tak właśnie wyglądał Jędas, a właściwie sto razy gorzej, bo nie wytrzymując ciśnienia na korku zjebał się gościowi pod nosem, zachowując przy tym minę Jasia Fasoli. Kiedy w końcu koleś się ocknął i skumał o co chodzi temu bejowi zadał proste pytanie "jaki rezerwuar pan potrzebuje?". Jędas nie wiele myśląc, choć wydaje mi się że tego dnia miał z tym spore problemy odpowiedział "jak to jaki? BIAŁY!!!". Koniec końców wylądowaliśmy z powrotem w domu z pięciometrową sprężyną do przepychania rur za 25 zł i udało nam się z dumą usunąć usterkę, zaoszczędzając 275 zł. Niestety Jędas rezerwuaru nie kupił bo się jednak z ekspedientem nie był w stanie dogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz